L. Trocki.

Przedmowa do polskiego wydania "Dziecięcej choroby lewicowości w komunizmie"


Napisane: 6 października 1932 r.
Po raz pierwszy opublikowane: Biuletyn opozycji (bolszewików-leninowców) Nr 32
Źródło: http://www.magister.msk.ru/library/trotsky/trotm235.htm
Tłumaczenie: Cezary
Adaptacja: Wojtek - Polska Sekcja MIA - listopad 2002

Na stronach Polskiej Sekcji MIA w całości opublikowana jest także praca Lenina "Dziecięca choroba lewicowości w komuniżmie"


Oddawana dziś do rąk polskiego Czytelnika praca Lenina została napisana na przełomie kwietnia i maja 1920 r. Międzynarodowy ruch komunistyczny w tym czasie nie wyszło jeszcze z wieku dziecięcego, jego choroby były rzeczywiście dziecięcymi chorobami.

Potępiając formalną "lewicowość", radykalizm gestu i frazesu, Lenin z tym większą namiętnością bronił rzeczywistego rewolucyjnego nieprzejednania polityki klasowej. Przez to - niestety! - nie zabezpieczył się przed nadużyciami ze strony różnej maści oportunistów, którzy w ciągu 12 lat, jakie upłynęły od ukazania się tej książki, setki i tysiące razy powoływali się na nią dla poparcia swojej polityki pojednawczej, pozbawionej zasad.

Obecnie, w warunkach kryzysu światowego, od socjaldemokracji w wielu krajach oddziela się lewe skrzydło. Wpadając w szczelinę między komunizmem a reformizmem, podobne grupy zwykle ogłaszają za swoje historyczne zadanie utworzenie jednolitego frontu, albo jeszcze szerzej, "jedność ruchu robotniczego". W tym pojednawczym haśle w istocie wyczerpuje się cała fizjonomia Socjalistycznej Partii Robotniczej w Niemczech z Seidewitzem, K. Rosenfeldem, staruszkiem Ledeburem i in. na czele. O ile się mogłem zorientować z mego oddalenia, niewiele różni się od Socjalistycznej Partii Robotniczej w Niemczech ugrupowanie polityczne w Polsce, w którym działają dr Józef Kruk i in. Teoretycy takich formacji przy każdej nadarzającej się okazji ochoczo powołują się na Leninowską "Dziecięcą chorobę lewicowości...". Zapominają tylko wytłumaczyć, dlaczego w takim razie zawsze uważali Lenina za niepoprawnego rozłamowca.

Istota leninowskiej polityki jednolitego frontu polega na tym, żeby w obfitości konkurujących i nieprzejednanych programów i organizacji, dać proletariatowi możliwość dokonania choćby niewielkiego kroku naprzód zwartymi szeregami; ale z powodu tego praktycznego kroku mas Lenin nie zamierza zamazywać ani łagodzić sprzeczności politycznych między marksizmem a reformizmem, lecz przeciwnie, odsłonić je, aby trafiły do mas, i w ten sposób wzmocnić skrzydło rewolucyjne.

Problemy jednolitego frontu są problemami taktyki. A jak wiemy, taktyka jest podporządkowana strategii. Linię naszej strategii określają interesy historyczne proletariatu w świetle marksizmu. Nie chcemy przez to umniejszać znaczenia problemów taktycznych. Strategia bez odpowiedniej taktyki jest skazana na pozostawanie nieżyciową, gabinetową abstrakcją. Ale nie mniej beznadziejnym jest robienie z jednej metody taktycznej, jakkolwiek by była ważna w danym momencie - jakiegoś panaceum (uniwersalnego lekarstwa), wyznania wiary. Pierwszym warunkiem rewolucyjnego zastosowania polityki jednolitego frontu jest nieprzejednany rozłam z pozbawioną zasad polityką pojednawczą.

Wydawało się, że książka Lenina zadała pseudoradykalizmowi śmiertelny cios. III i IV Kongres Kominternu prawie jednogłośnie przyjęły rezolucje potwierdzające wynikające z niej wnioski. Ale w następnym okresie, którego początek przypada w przybliżeniu na chorobę i śmierć Lenina, obserwujemy porażające na pierwszy rzut oka zjawisko: "ultralewicowe" tendencje znów wypływają na powierzchnię, nabierają sił, przynoszą szereg szkód i potem schodzą ze sceny, żeby znów pojawić się w jeszcze ostrzejszej i bardziej złośliwej formie.

Formalistyczne i płytkie protesty przeciw jakimkolwiek porozumieniom z reformistami, przeciw jednolitemu frontowi z socjaldemokracją, przeciw jedności ruchu związkowego, powierzchowne argumenty na rzecz utworzenia swoich własnych, "czyściutkich", jak wyraził się Lenin, związków zawodowych - wszystkie te "ultralewicowe" wyobrażenia nie stały się ani poważniejsze, ani mądrzejsze dzięki temu, że wypowiadane są teraz nie dziecinnym dyszkantem, lecz biurokratycznym basem. Skądże pochodzi ta porażająca recydywa?

Wiemy, że nurty polityczne nie wiszą w powietrzu. Wypaczenia i błędy, jeśli są uporczywe i długotrwałe, , muszą mieć bazę klasową. Mówić o "ultralewicowości", nie określając jej korzeni społecznych - to znaczy zastępować analizę marksistowską przez żonglerkę pojęciami. Zresztą prawicowi, to jest oportunistyczni krytycy stalinizmu, jak na przykład brandlerowcy, i teraz sprowadzają wszystkie błędy Kominternu do prostego nieporozumienia ideologicznego, robiąc z "ultralewicowości" ponadspołeczny, ponadhistoryczny, swego rodzaju tajemniczy pierwiastek, w rodzaju złego ducha, który kusi prawowiernych chrześcijan.

A sprawy mają się całkiem nie tak. Bieg wydarzeń w pełni i wyczerpująco udowodnił, że błędy poszczególnych osób i grup, które w swoim czasie istotnie były jedynie przejawem politycznej dziecinności, teraz zostały podniesione do rangi systemu i stały się świadomą bronią w walce o panowanie całego nurtu politycznego: biurokratycznego centryzmu. Tym bardziej nie chodzi o bezcielesnego ducha "ultralewicowości", że u tego samego ugrupowania politycznego, kierującego dziś Kominternem, w ślad za "ultralewicowymi" błędami nastąpiły prostackie działania oportunistyczne. W określonych momentach frakcja stalinowska nawet nie oddziela w czasie radykalizmu i oportunizmu, lecz stosuje je jednocześnie, w zależności od potrzeb walki frakcyjnej.

I tak w obecnym czasie obserwujemy z jednej strony zasadniczą odmowę polityki jakichkolwiek porozumień z niemiecką socjaldemokracją; z drugiej strony jesteśmy świadkami kongresu antywojennego, opartego na porozumieniu z burżuazyjnymi i drobnomieszczańskimi pacyfistami lub z pretensjonalnymi indywiduami typu Barbusse'a, które uważają się za powołanych do zjednoczenia II i III Międzynarodówki.

Te proste, ale jak zwykle wyczerpujące argumenty, które Lenin przytacza dla poparcia porozumień, kompromisów, nieuchronnych ustępstw itd., najlepiej służą także i do tego, by pokazać, jakiej granicy nie mogą te metody przekroczyć, nie przekształcając się w swoje przeciwieństwo.

Taktyka jednolitego frontu nie jest uniwersalną zasadą. Jest podporządkowana ważniejszemu kryterium: zjednoczeniu awangardy proletariackiej na podstawie nieprzejednanej polityki marksistowskiej. Sztuka kierownictwa polega na tym, żeby za każdym razem, na podstawie konkretnej relacji klasowej, określić z kim, w jakim celu i w jakich granicach dopuszczalny jest jednolity front, a w jakiej chwili trzeba z nim zerwać.

Gdybyśmy zaczęli szukać skończonego wzoru tego, jak nie trzeba, jak nie można prowadzić polityki jednolitego frontu, to nie znaleźlibyśmy lepszego - a raczej gorszego - przykładu niż amsterdamski kongres "wszystkich klas i wszystkich partii" przeciw wojnie. Ten przykład zasługuje na to, żeby rozebrać go na czynniki pierwsze.

1. Partia komunistyczna powinna, przy wszelkich porozumieniach, od chwilowych do najbardziej długotrwałych, występować otwarcie, pod własnym sztandarem. W Amsterdamie partii jako takich w ogóle nie dopuszczono do głosu. Tak jakby walka przeciw wojnie nie była zadaniem politycznym, a w konsekwencji partyjnym! Tak jakby nie wymagała ona najwyższej jasności i dokładności myśli! Tak jakby jakaś inna organizacja była w stanie jaśniej i kompletniej postawić sprawy walki przeciw wojnie, niż partia! Tymczasem faktycznym organizatorem kongresu, z którego wykluczono partie, był sam Komintern.

2. Partia komunistyczna powinna szukać jednolitego frontu nie z poszczególnymi adwokatami i dziennikarzami, nie z sympatycznymi znajomymi, lecz z masowymi organizacjami robotniczymi, to znaczy w pierwszym rzędzie z socjaldemokracją. Tymczasem jednolity front z socjaldemokracją z góry wykluczono. Za niedopuszczalne uznano nawet zwrócenie się z apelem do socjaldemokracji, co pozwoliłoby ujawnić siłę nacisku mas socjaldemokratycznych na ich szczyty.

3. Właśnie dlatego, że polityka jednolitego frontu kryje w sobie oportunistyczne niebezpieczeństwa, partia komunistyczna ma obowiązek wykluczyć wszelkiego rodzaju dwuznaczne pośrednictwo i dyplomację za plecami mas. Tymczasem Komintern uznał za potrzebne wydźwignąć francuskiego pisarza Barbusse'a, łączącego w sobie najgorsze odrzuty reformizmu i komunizmu, do roli formalnego przywódcy, zakulisowego pośrednika i chorążego. Bez powiadamiania mas, ale na jawne polecenie Prezydium Kominternu, Barbusse zaczął rozmowy o kongresie z Friedrichem Adlerem. Ale przecież jednolity front od góry jest niedopuszczalny? Za pośrednictwem Barbusse'a okazuje się dopuszczalny! Nie ma potrzeby dodawać, że wodzireje II Międzynarodówki w dziedzinie politycznego lawirowania dadzą fory Barbusse'owi. Zakulisowa dyplomacja Barbusse'a zapewniła II Międzynarodówce możliwość uchylenia się od udziału w kongresie pod najszlachetniejszymi pozorami.

4. Partia komunistyczna ma prawo, nawet obowiązek przyciągać do swej sprawy i słabych sojuszników - jeśli to rzeczywiści sojusznicy - ale tak, żeby nie odtrącać przez to mas robotniczych, to jest swojego podstawowego sojusznika. Tymczasem udział w kongresie pewnych burżuazyjnych radykałów, członków partii rządzącej w imperialistycznej Francji, nie może nie odstręczać francuskich socjalistycznych robotników od komunizmu. Niemieckim proletariuszom także niełatwo wytłumaczyć, dlaczego można iść w jednym szeregu z wiceprzewodniczącym Herriotem czy z pacyfistycznym generałem Schoeneichem, a dlaczego niedopuszczalne jest zaproponowanie reformistycznym organizacjom robotniczym wspólnych działań przeciw wojnie.

5. Najbardziej niebezpieczne w polityce jednolitego frontu jest mieć do czynienia z domniemanymi wielkościami, uważać fałszywych sojuszników za rzeczywistych i okłamywać tym robotników. Tymczasem właśnie to przestępstwo popełnili i popełniają organizatorzy kongresu amsterdamskiego.

Burżuazja francuska jest obecnie całkiem pacyfistyczna, i nie dziwota: każdy zwycięzca dąży do tego, by przeszkodzić zwyciężonemu w rozpętaniu wojny odwetowej. Burżuazja francuska szuka wszędzie gwarancji pokoju, to jest gwarancji nietykalności tego, co zagrabione. Lewe skrzydło drobnomieszczańskiego pacyfizmu gotowe jest szukać tych gwarancji nawet w epizodycznym porozumieniu z Kominternem. Ale już pierwszego dnia wojny wszyscy ci pacyfiści staną po stronie swego rządu. Powiedzą francuskim robotnikom: "W walce o pokój gotowi byliśmy na wszystko, nawet na kongres amsterdamski; ale zmuszono nas do wojny - więc jesteśmy za obroną ojczyzny". Uczestnictwo francuskich pacyfistów w kongresie, który praktycznie nikogo do niczego nie zobowiązuje, w czasie wojny wyjdzie całkiem na korzyść francuskiemu imperializmowi. Z drugiej strony można nie wątpić w to, że w razie wojny o "równe prawa" w dziedzinie międzynarodowej grabieży generał Schoeneich i jemu podobni będą całkowicie po stronie swojej niemieckiej ojczyzny i wykorzystają w jej interesach swój świeży "amsterdamski" autorytet.

Indyjski burżuazyjny nacjonalista Patel uczestniczył w kongresie z tej samej przyczyny, dla której Czang Kaj-szek zasiadał "z głosem doradczym" w Kominternie. Takie uczestnictwo nieuchronnie podwyższa autorytet "wodzów narodu" w oczach mas ludowych. Każdemu indyjskiemu komuniście, który na zebraniu nazwie Patela i jego przyjaciół zdrajcami, Patel odpowie: "Gdybym był zdrajcą, nie mógłbym być sojusznikiem bolszewików w Amsterdamie". Tak stalinowcy uzbroili hinduskiego burżuja w argument przeciw hinduskim robotnikom.

6. Porozumienie w imię osiągnięcia celu praktycznego w żadnym wypadku nie powinno być zawarte za cenę wyrzeczenia się zasad, przemilczania istotnych różnic, za cenę dwuznacznych formuł, które dają każdemu uczestnikowi możliwość rozumienia ich po swojemu. Tymczasem manifest kongresu amsterdamskiego cały został zbudowany z pułapek, dwuznaczności, kalamburów, zamazywaniu sprzeczności, dumnych obietnic bez treści, uroczystych przysiąg, do niczego nie zobowiązujących. Członkowie partii burżuazyjnych i lóż masońskich "potępiają" kapitalizm! Pacyfiści "potępiają"... pacyfizm! A już na drugi dzień po kongresie generał Schoeneich w artykule, opublikowanym w czasopiśmie W. Muenzenberga, określa się jako pacyfista. Potępiwszy kapitalizm, drobni i wielcy burżuje wracają do swoich kapitalistycznych partii i głosują nad wotum zaufania dla Herriota. Czyż nie jest to niegodna maskarada, bezwstydna szarlataneria?

Marksistowskie nieprzejednanie, obowiązkowe przy zastosowaniu jednolitego frontu w ogóle, staje się dwa i trzy razy bardziej obowiązkowe, kiedy chodzi o tak ostry problem, jak wojna. Jeden stanowczy głos Liebknechta miał w czasie wojny nieporównanie większe znaczenie dla rozwoju rewolucji niemieckiej, niż sentymentalne, połowiczne protesty pacyfistów z partii niezależnych. We Francji nie znalazł się ani jeden Liebknecht. Jedną z przyczyn jest właśnie to, że we Francji pacyfizm - masoński, radykalny, socjalistyczny, syndykalistyczny - tworzy bardzo zwarte środowisko kłamstwa i obłudy. Lenin wymagał, żeby na wszelkiego rodzaju kongresach "przeciw wojnie" nie szukać jednoczących, wspólnych momentów, lecz przeciwnie, stawiać sprawy tak jasno, wyraźnie i ostro, żeby pacyfiści sparzyli sobie palce i odskoczyli - i żeby to była lekcja dla robotników. I tak w instrukcji dla delegacji radzieckiej na kongres antywojenny w 1922 r. w Hadze, Lenin pisał:

"Wydaje się, że jeśli będziemy mieli na konferencji haskiej kilku ludzi, zdolnych do wygłoszenia w tym czy innym języku przemówienia przeciw wojnie, to najważniejsze będzie zanegowanie opinii, jakoby obecni byli przeciwnikami wojny, jakoby rozumieli, że wojna może i musi zaskoczyć ich w najbardziej nieoczekiwanym momencie, jakoby choć trochę uświadamiali sobie sposób walki przeciw wojnie, jakoby choć trochę potrafili obrać rozumną i wiodącą do celu drogę walki przeciw wojnie".

Wyobraźcie sobie przez chwilę Lenina, który w Amsterdamie ręka w rękę z francuskim radykałem G. Bergerie, z niemieckim generałem Schoeneichem i hinduskim nacjonal-liberałem Patelem głosuje za krzykliwym, pustym manifestem. Niedorzeczność takiego wyobrażenia najlepiej obrazuje głębię upadku epigonów!

W książce Lenina nie ma ani jednego sformułowania, którego teraz musielibyśmy się wyrzec. Lecz praca ta została napisana już 12 lat temu. Na systematycznym zniekształcaniu leninowskiej polityki i na nadużywaniu leninowskich cytatów ukształtował się cały kierunek - biurokratyczny centryzm, którego nie było, gdy Lenin pisał swoją pracę.

Kierunek stalinowski wcale nie jest bezcielesny. Ma swą bazę społeczną: wielomilionową biurokrację, która wyrosła ze zwycięskiej, lecz izolowanej rewolucji proletariackiej w kraju zacofanym. Własne interesy kastowe biurokracji kształtują w niej tendencje oportunistyczne i nacjonalistyczne. Lecz jest to biurokracja państwa robotniczego, otoczonego przez świat burżuazyjny. Na każdym kroku ściera się wrogo z biurokracją socjaldemokratyczną krajów kapitalistycznych. Określając linię Kominternu, biurokracja radziecka wyciska na nim pieczęć sprzeczności własnej sytuacji. Cała polityka epigońskiego kierownictwa lawiruje między oportunizmem a awanturnictwem. "Ultralewicowość" przestała być chorobą wieku dziecięcego. Walka z biurokratycznym centryzmem jest obecnie najpierwszym obowiązkiem każdego marksisty. Już z tej tylko jednej przyczyny należy powitać z ogromną radością ukazanie się wspaniałej pracy Lenina po polsku.

L. Trocki

Prinkipo, 6 października 1932 r.


Powrót do spisu prac Trockiego

Powrót do strony głównej Polskiej Sekcji MIA